Kuntz Wunderli to główny bohater noweli z epoki pozytywizmu Marii Konopnickiej „Miłosierdzie gminy”. Kuntz to schorowany osiemdziesięciodwuletni tragarz. Całe jego ciało jest wyniszczone przez ciężką pracę jaką wykonywał podczas całego swojego życia oraz chorobę. Jest zgarbiony oraz chodzi nienaturalnie zgięty w pół. W poruszaniu nie pomagają mu jego załamujące się nogi oraz kolana. Podczas maszerowania musiał on podnosić je jak kije. Na jego cienkiej szyi chwieje się siwa głowa. Wunderli posiada jasnokościste łokcie oraz drżące ręce. Cała jego postać wygląda bardzo mizernie. Jedyne czym może się pochwalić to jego stan uzębienia, ponieważ zęby były bardzo zdrowe. Trudna sytuacja życiowa Kuntza sprawiła, że został on wystawiony na licytację, w której wygrywa osoba co zażąda za kandydata najmniejszej dopłaty od gminy. Podczas tej licytacji na jego wychudzone ciało został założony pożyczony kubrak oraz niebieska chustka, aby jego postać wygląda okazalej. Kuntz ma syna, lecz potomkowi brakuje środków na utrzymanie swojego ojca.
Gdy tylko Kuntz wyszedł zza drzwi bocznych na salę od razu pojawiły się obraźliwe komentarze skierowane w jego osobę. Mimo, że Wunderliemu w głębi duszy zrobiło się bardzo przykro to nadal się uśmiechał, pokazując cały czas swoje zdrowe zęby. Jednak Kuntz musiał także czuć się niekomfortowo, ponieważ wiedział, że stoi on w charakterze starca, nie mogącego pracować oraz, iż każdy kto przyszedł na licytację to patrzy na jego ręce, czy są zdolne do wykonywania pracy. Kiedy Kissling negatywnie ocenił możliwości Kuntza do pracy i zapytał się o wiek starca, Wunderli miło odpowiedział na zadane pytanie odejmując przy tym sobie parę lat oraz nazywając go „kochankiem”. Staruszek poczuł urazę. Nie dość, że same wyjście na środek sali w roli kandydata było frustracyjne, to jeszcze musiał kłamać odpowiadając na pogardliwe pytanie skierowane w jego stronę. Ale później musiał zaprezentować swoje największe słabości. Najpierw wymachiwał ręką po czym opadała ona jak złamana gałąź, a potem był zmuszony do marszu. Kuntz wielce się przestraszył, ponieważ wiedział, że jego nogi są jeszcze słabsze od rąk, ale nie chciał zawieść gminy i rozpaczliwie zaczął iść, a publiczność widząc to poczęła jeszcze głośniej się śmiać. Zakłopotany Wunderli idąc zauważył wśród widowni swojego syna. W tej chwili kości zaczęły mu się dygotać jakby na zimnie. Dopiero teraz doznał wielkiego przerażenia, ale także i zawstydzenia. Nie chciał, aby własny syn musiał go licytować. Przecież to ojciec powinien ratować swojego syna w razie niebezpieczeństwa. Staruszek poczuł teraz duże upokorzenie. Jednak wylicytowanie go przez syna to możliwość widzenia codziennie swojego wnuka oraz umarłby wśród swoich. Taka wizja przyszłości dawała mu nadzieję oraz przekonanie, że ten cały trud i cierpienie jakiego doznaje teraz nie pójdzie na marne.
Rozpoczęła się właściwa licytacja. Cena stopniowo się zmniejszała. Nagle cenę opuszczono, aż o piętnaście franków. Kuntz bardzo zaciekawił się takim obrotem sprawy. Starzec dowiedziawszy się, że jest to jego syn otwiera usta. Powróciło uczucie nadziei, ale i strachu. Udowodnił to westchnieniem do jęku podobnym. Nieoczekiwanie wnuczek zawołał dziadziusia. Kuntzowi mimo, że wnuka nie widzi, a tylko słyszy, robi się cieplej na sercu. Na jego twarzy pojawił się pełen smutku i żalu uśmiech. Gdy cena spadła do stu czterdziestu pięciu franków syn zaczął posuwać się w kierunku drzwi. Wunderli niespokojnie patrzy za nim, otwierając przy tym usta i wyciągając szyję, a lewa powieka zaczęła mu drgać nerwowo. W tym momencie Kuntz Wunderli poczuł się zmartwiony. Nie chce mu się wierzyć, że syn go teraz opuścił. Ta sytuacja musiała go bardzo zaboleć, bowiem przeżywał to wydarzenie jeszcze przez kilka najbliższych chwil przez co nie usłyszał pytania odnośnie założonej na jego ciele joppy. Przez okno zobaczył oddalającego się syna z wnuczkiem. Zmartwił się jeszcze bardziej, ponieważ jego powieka zaczęła drżeć silniej. Nadal nie mógł uwierzyć, że syn odwrócił się od jego. Doznał wielkiego zawodu i opuścił swoją głowę oraz trząsł ją w milczeniu. Pytanie zostało powtórzone, a adresat je usłyszał. Kuntz nie wiedział co odpowiedzieć. Zaczął się denerwować. Zdenerwowanie ukazywał za pomocą szybkiego mrugania swoimi czerwonymi oczami. Publiczność nie doczekawszy się odpowiedzi wzburzyła się i kazano zdjąć mu kurtkę. Ale z jego rękami rozpinanie guzików nie należy do łatwych rzeczy. Ręce zaczęły mu się trząść ze strachu i wstydu. Zaraz pokaże innym swoje nędzne piersi i wychudzone żebra. Czuł się upokorzony. Wszystkie kłamstwa wyszły na jaw. Zawstydzony i zgnębiony stoi przed publicznością w całej swej okazałości. Dopiero teraz można dokładnie przyjrzeć się jemu i jemu wyniszczonemu ciału. Sala kolejny raz wybucha śmiechem. Kuntz Wunderli doznaje jeszcze większego upokorzenia, gdy zostały wypowiedziane słowa „Ecce homo”, a ludzie jeszcze głośniej zaczęli się śmiać. Pojawiły się głosy, że teraz nikt go nie chce brać nawet za dwieście franków. Słysząc to, Kuntz zaczął drętwieć ze strachu. Obawiał się, że nikt nie zechce go wylicytować. Dziwiło go również dlaczego, aż tak dużo franków od gminy ludzie wymagają za niego. Starzec czuje wielki niepokój i coraz wyżej unosi swoje brwi. Gdy do sali przyszedł Probst Kuntz przeraził się wielce i począł poruszać się nerwowo. Wiedział on doskonale, że Hänzli, czyli człowiek, który kiedyś był w tym samym miejscu co Kuntz teraz, powiesił się u Probsta na strychu. Obleciał go wielki strach, dlatego staruszek się skurczył, a głowę schował w ramionach. Kuntz jest tak zawstydzony, że chce nawet uciec. Widocznie nie może wierzyć, że zaraz trafi do Probsta. Po wygranej licytacji Kuntz Wunderli załamany i ze wstydem, trzęsąc swą starą, siwą głową wychodzi z budynku i stoi w zaprzęgu obok psa. Wydawało mu się, że został pozbawiony natury ludzkiej.
Kuntz Wunderli to postać, która od początku budzi wielkie współczucie. Sytuacja w jakiej się znajduje jest nie do pozazdroszczenia. Cała licytacja, w której kandydatem był Kuntz Wunderli, wywołała u mnie negatywne emocje, ponieważ nigdy nie spotkałem się z takim okrucieństwem ludzi wobec własnego bliźniego.